"Odwaga jest niczym innym jak strachem, którego się nie okazuje."
-Sergio Leone
Przerwana piosenka, której melodia właśnie przestała płynąć z głośników stojących na drewnianym stoliku, wyrwała ją z zamyśleń, pogłębiając w niej uczucie pustki. Stary, antyczny zegar wiszący na ścianie wybił właśnie godzinę ósmą, uderzając kilkakrotnie o ścianę pudełka zniszczonym wahadełkiem, poruszającym się powoli w lewo i w prawo. Mała, połyskująca wskazówka, przesunęła się, znajdując się teraz na równej wysokości z odpadającą cyfrą "8". Większa również drgnęła, zbliżając się powoli do dwunastki, aby po ułamku sekundy wskazać kierunek północny. Zegar ten, powieszony na ścianie z wielkim trudem, od lat pokazywał godzinę w małym pokoiku na poddaszu.
Obdrapane, brudne ściany, obwieszone obrazami wskazywały na to, że poprzednim właścicielem pokoju był niespełniony malarz, który wybrał to miejsce na swoją pracownię. Na wschodniej ścianie znajdowało się małe okienko, przez które do pomieszczenia wdzierało się światło. Wybita szyba, sprawka dzieciaków, bawiących się na ulicy , była ochlapana czerwoną farbą, a na drzwiach, skrzypiących za każdym razem, gdy otwierał je wiatr, namalowana była szara łąka.
Na środku pokoju stał stolik, przykryty wyblakłym obrusem w małe kwiatki. Obok postawiono wersalkę, z której miejscami wystawały sprężyny. Narzucono na nią kapę, przypominającą porwane prześcieradło.
Przy jednej ze ścian pozostawiono materac wraz z przesiąkniętą stęchlizną kołdrą i starym kocem. W kącie, obok kubka pędzli, stała zakurzona rzeźba. Półka, wisząca nad posłaniem, urywała się od stosów książek i farb. Na drewnianym biurku znajdowały się dwie nierozpakowane torby z ubraniami i przedmiotami chwyconymi w pośpiechu i byle jak zapakowanymi do ich kieszeni. Na krześle zmieściły się zapasy żywności, czyli bułki, chleb, masło, jabłka, odrobina soli i herbata w termosie.
Ciszę zalegającą w pokoju przerwał histeryczny szloch. Rudowłosa dziewczyna, skulona w kłębek łkała w poduszkę, w którą z każdą kolejną chwilą wsiąkały coraz większe krople.
12 lipca jej matka odeszła, pozostawiając bezbronną, trzynastoletnią istotkę samą na tym okrutnym świecie.
***
Słońce właśnie zaczęło przedzierać się przez chmury, gdy roześmiana grupka pierwszoklasistów znalazła się na dziedzińcu szkolnym. Wszyscy z ogromnym trudem przeskakiwali przez duże kałuże, które przypominały o wczorajszej, nocnej ulewie.
Wielki, biały gmach liceum górował nad innymi budynkami w okolicy. Przez brązowe drzwi, do środka wlewały się tłumy uczniów ubranych na galowo. Dziewczyny miały na sobie krótkie spódniczki, które uwzględnione były w regulaminie jako "niedopuszczalne" i białe bluzki z długimi rękawami i dużymi dekoltami. Większość z nich miała na sobie także skórzane kurteczki i ciemne szpilki. Chłopcy natomiast wyglądali bardziej przyzwoicie - białe koszule i materiałowe spodnie z pewnością budziły w nauczycielach mniej negatywnych emocji.
Cała ta chmara dorosłych i "prawie dorosłych" ludzi zgromadziła się na dużym korytarzu, oblepionym reklamującymi różne akcje plakatami. Na lewo od wejścia stały drewniane ławki i krzesła przeznaczone dla uczniów. Nieco dalej od drzwi postawiono długi stół przykryty białym obrusem.
Cała sala była ogromna. Przez otwarte drzwi wlewało się światło, które oświetlało scenę, stojącą na końcu długiego pomieszczenia. Teraz wszystkie ławki były zajęte, a przy stoliku zaczęli gromadzić się nauczyciele i dyrektorzy. Goście stali przy ścianie. Od wejścia do sceny rozciągał się czerwony dywan. Na bocznych ścianach, między oknami powieszono lampy i obrazy przedstawiające dziedziniec. Przy drzwiach postawiono dwa duże kwiaty.
Wśród uczniów rozległy się szmery, gdy na scenę wszedł dyrektor. Był to człowiek w podeszłym wieku, jednak wyjątkowo zadbany. Na jego twarzy widoczne były nieliczne zmarszczki .Mężczyzna chrząknął i założył okulary. Przez chwilę wpatrywał się w pogniecione kartki, które trzymał przed sobą. W końcu zakasłał i zaczął witać gości.
***
Ze znudzeniem słuchałam niesamowicie długiej mowy, wygłaszanej przez starszego człowieka w pomiętej koszuli i niewyprasowanym garniturze. Moją uwagę bardziej przykuwał stolik gości, zaproszonych na rozpoczęcie roku szkolnego.
Kilka ławek, przykrytych granatowym materiałem i siedzący za nimi ludzie - to oni byli przedmiotem mojego zainteresowania. Z wielkim trudem próbowałam wciąż wsłuchiwać się w słowa dyrektora.
Wtedy właśnie go zobaczyłam. Stał po prawej stronie sceny, obok wielkiego czerwonego kwiata. Początkowo nie mogłam podziwiać jego sylwetki. Jedynie wychylając się zza niskiej dziewczyny w czerwonych szpilkach, mogłam ujrzeć jego twarz. Była podłużna i poważna. Zza szkieł, osadzonych na długim, prostym nosie łypały czarne jak węgielki oczy. Uwagę przykuwały również krzaczaste brwi i blade, drżące usta. Ciemna karnacja mężczyzny kontrastowała z jego niemal białymi, krótkimi włosami.
- Podobno jest najbogatszym człowiekiem w tym mieście - szepnęła do mnie długowłosa szatynka, stojąca tuż za mną. Najwidoczniej musiała zauważyć, że przyglądam się uważnie temu facetowi.
Na sali ponownie można było usłyszeć szepty. Tym razem na podest wchodził on. W ciemnym, idealnie skrojonym garniturze wyglądał na wielkiego biznesmena. Na nieco zbyt opalonej twarzy widać było entuzjazm. Widocznie gość dość często wygłaszał przemówienia na ważnych uroczystościach.
Przesunęłam się nieco w lewo. Teraz mogłam podziwiać urodę mężczyzny stojącego na końcu długiego pomieszczenia.